Dzień jak (nie) co dzień

Dziś był niezwykle ciekawy dzień. Zaraz po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy samochodem na prom, który miał zabrać nas na Samsø – niewielką wyspę niedaleko Jutlandii, gdzie raz w miesiącu odbywają się Msze Św. dla tamtejszych katolików. Podróż promem zajęła niecałą godzinę, potem mieliśmy czas na zwiedzanie tej niezwykłej wyspy. Poza tym, że jest niewielka (z jednego końca na drugi można przejechać rowerem w 1,5h; mieszka tu ok. 4 tys. ludzi), ekologiczna (zerowa emisja CO2, korzystanie z odnawialnych źródeł energii całkowicie zaspokaja potrzeby mieszkańców) i bardzo piękna, to jeszcze słynie z uprawianych tam ziemniaków, których specyficzny smak doceniają nie tylko Duńczycy. Za kilogram takich ziemniaków można zapłacić nawet ponad 100 Euro! Sama wyspa wzięła swoją nazwę od nazwiska kochanki jednego z królów Duńskich, który w dowód miłości podarował swojej ukochanej wyspę. Jej potomkowi, właścicielowi większej części wyspy, mieliśmy nawet okazję uścisnąć rękę, gdy zwiedzaliśmy tereny wokół jego posiadłości.
Na wyspie uczestniczyliśmy we Mszy Św. z chrztem dziecka, a później odwiedziliśmy Polską rodzinę, która ugościła nas wspaniałym obiadem. Późnym popołudniem wróciliśmy promem na Jutlandię, żeby zaraz po przebraniu się pojechać na wesele katolików obrządku chaldejskiego. Młoda para, z pochodzenia Irakijczycy, wyglądali na mocno stremowanych. Nie dziwię się, skoro na weselu bawiło się jakieś 500 (może 600) osób! Ogromny hałas, wrzawa, śpiewy, tańce, ogłuszający dźwięk muzyki i niezwykłe instrumenty powtarzające na okrągło jeden rytm – trudno to wszystko opisać! Wprawdzie nie zostaliśmy długo na weselu, ale wrażeń – jak na jeden dzień – nam nie zabrakło.